Mając zaledwie 16 lat wiem, że na wielu sprawach się nie znam, o wielu nie mam pojęcia. Za to sprawa parytetów jest tak oczywista, że pokusiłem się o napisanie tego tekstu.
Wszyscy wiemy jak to działa. Kobiety mają mieć łatwiejszy dostęp do polityki przez odgórne wymuszenie na partiach ich procentowego udziału na listach wyborczych (np. 35%). Ma to im pomóc w zdobyciu większej liczby mandatów w parlamencie, lecz po dłuższym zastanowieniu, ten jedyny plus parytetów jest tak naprawdę wilkiem w owczej skórze. Czemu państwo ma wpływać na partie i wygląd ich list? Sprawą oczywistą jest, że to ogranicza tak ważną i cenną wolność.
Jeśli ktokolwiek ma prawo do ustalenia jakiejś części miejsc dla pań na listach wyborczych, to jest tylko i wyłącznie partia do której ta lista należy, nikt inny. Skoro można wprowadzić to dla kobiet, to czemu by nie można zrobić tego dla rolników czy robotników, nauczycieli, ludzi o rożnych kolorach skóry? No bo w końcu to tylko podwyższanie lub tworzenie ustawowo szans jakiejś grupie społecznej. O ile nie powinno nas obchodzić, czy tak robi jakaś partia (jej zawsze możemy odmówić poparcia), to jednak państwo kategorycznie nie powinno wprowadzać takich odgórnych ustaleń. Prowadzą one do zachwiania demokracji u jej podstaw, zaczyna zanikać demokratyczna równość, w której obywatele niezależnie od płci, rasy, miejsce urodzenia są dla państwa tacy sami. Dzięki parytetom kobiety są w uprzywilejowanej pozycji względem mężczyzn. Bo o ile na liście mogą być same panie, to samych panów już nie. Gdzie więc jest równouprawnienie?
Na podstawie moich doświadczeń z różnymi lokalnymi kołami partii zauważyłem, że jest w nich zapisanych znacznie mniej kobiet niż mężczyzn. Zdarza się też, że bywają mniej aktywne. Czemu więc mamy sztucznie podwyższać ich szanse, na które nie koniecznie zapracowały (bądź zapracował kto inny) lub też sztucznie tworzyć w nich chęci do starowania. Tak się stanie w sytuacji, kiedy ilość kandydatek, które chcą wziąć udział w wyborach nie wystarczy, aby zapełnić zarezerwowane dla kobiet miejsca. O braku pracy i aktywności możemy powiedzieć równie dobrze o mężczyźnie. Rozwiązanie jest proste, osoba (niezależnie od płci), która zasługuje dostaje miejsce na liście. Członkini, która będzie działać w partii i np. zasiadać w zarządzie, na pewno otrzyma odpowiednią pozycję na liście. Taką na jaką zasłużyła. Oczywiście, jeśli jest zapisana do normalnego i dobrze działającego stronnictwa, w którym panuje równość, brak szowinizmu itp. Bez parytetów w mojej gminie kobiety miały na listach dobre miejsca oraz zdobyły 1/3 mandatów. Można?
W polityce nie ma kobiet i mężczyzn jako takich, ten kategoryczny podział, tutaj nie ma racji bytu. Są obywatele, którzy są pod każdym względem są równi, a ich funkcje są rozdzielane wedle zasług bądź kompetencji. Oczywiście rozumiem problem dyskryminacji kobiet, ale nie można go rozwiązywać odgórnymi ustaleniami, którymi nie da się wykorzenić z ludzkich umysłów złych nawyków. Wydaje mi się, że im młodsi ludzie, tym większe poczucie równości wśród obu płci. Czas sam rozwiąże ten problem. A co do dyskryminacji w ugrupowaniach politycznych, to można je zmienić wewnętrznie przez działanie w nich i propagowanie swoich pomysłów, dołączyć do innych lub stworzyć nowe. To właśnie gwarantuje nam demokracja.
Podsumowując, parytety jako forma pomocy kobietom w polityce godzi i w wolność, i w demokrację, o które walczono w Polsce jeszcze 20 lat temu. Niestety nie dość, że istnieje pewien trend na wprowadzanie takiej pomocy w krajach Unii Europejskiej, to każdy kto opowie się przeciw, natychmiast jest atakowany przez nie potrafiące dyskutować feministki oraz ludzi lewicy, do których logiczne argumenty w tej kwestii prawdopodobnie nigdy nie dotrą!